Christine
nie wie, gdzie jest, ile ma lat ani jak wygląda. Budząc się, przeżywa szok.
Nagle staje się określona, posiada jakąś nieznaną sobie przeszłość, poznaje
człowieka będącego rzekomo jej mężem. Jeszcze kilka minut temu, zaraz po
przebudzeniu, miała dwadzieścia lat i wspaniałe plany.
Teraz ma tylko amnezję.
S.J. Watson, debiutując tak
świetną powieścią, umieścił poprzeczkę naprawdę wysoko. „Zanim zasnę”
teoretycznie jest thrillerem psychologicznym, lecz prawda jest taka, że nie da
się jej gatunku ot tak zdefiniować. Zagłębiając się w lekturze, wdrażamy się również
w labirynty uczuć i zdarzeń dotyczących Christine – w jej powoli, z wysiłkiem
przywoływane rzeczywiste wspomnienia, ale również w obrazy wymyślone i wmówione
przez niektórych. W instynktowne, niemożliwe do zignorowania przeczucia. W
codzienną, ranną dezorientację – nawet panikę. W przeszłość, wciąż gdzieś
gubioną.
Autor buduje postaci bardzo
wiarygodne – tak, że mogłyby niemal żyć obok. Wbrew pozorom to bardzo znacząca
zaleta – bo jak inaczej czytelnik utożsamił się z bohaterką tracącą pamięć co
dwadzieścia cztery godziny? Tak ekstremalne przypadki nie zdarzają się
codziennie. A jednak nie odbiorca nie ma większych problemów, by zrozumieć
postawiony przed nim problem.
Powieść kończy się, zanim zdajemy
sobie z tego sprawę – czy to za sprawą zwrotów akcji, czy łatwego w odbiorze
języka. Jednak, gdy już dotrze się do końca, pozostaje pewien niedosyt. Ale,
bądź co bądź, otwarte zakończenie jest zaletą.
Prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz