środa, 8 maja 2013

"Wielki marsz" - Stephen King/Richard Bachman


Ray Garatty jest jednym ze stu mężczyzn, którzy znaleźli się w pierwszym składzie wyruszającym w Wielki Marsz. Boi się, jak każdy, ale kusi go wizja wygranej – bogactwa i popularności. Jak każdego. Zasady są proste – uczestnicy idą tak długo, aż nie zostanie tylko jeden z nich. Jeśli któryś zaprzestanie marszu albo zrobi sobie zbyt długą przerwę, dostaje czerwoną kartkę.
                Brzmi jak zwyczajna gra. Wyścig. Konkurencja.
                Stephen King roztacza przed czytelnikami wizję świata, w którym, choć pozornie wszystko wygląda normalnie, mało co zwyczajne w istocie jest. Ludzie zasiadają przed telewizorami albo gromadzą się w pobliżu trasy, by zobaczyć uczestników –  przecież to najlepsza rozrywka w kraju. Nieważne, że ubóstwiany Marsz to zwyczajna rzeź, z ta niewielką różnicą, że ofiary zgłaszają się same.
Mamy więc okazję poznać mnóstwo osób, - przy czym każda okazuje się wiarygodniejsza od poprzedniej – które wierzą, że to właśnie na nich czeka zwycięstwo. Jednocześnie jednak, wczuwając się w Garatty’ego, obserwujemy, jak wygląda upadek ludzkości na najprostszej płaszczyźnie. Widzimy, jak krok po kroku – dosłownie i w przenośni – kolejni ludzie padają jak muchy, aż setka zamienia się w osiemdziesiąt, pięćdziesiąt czy trzydzieści, a liczba żywych uczestników topnieje w zastraszającym tempie. A przerażające jest nie tyle to, w jaki sposób ci ludzie umierają , ale przedmiotowość – potraktowanie życia jak kurzu, którego można pozbyć się jednym gestem.
                Od powieści nie można się wprost oderwać, bo, choć przecież istnieje wiele innych utworów o podobnej tematyce, „Wielki marsz” ma w sobie coś wręcz nienazwanego. Jakąś niewiarygodnie spokojną i niepokojącą zwykłość, przypominającą nieustannie, że wizja snuta przez autora – choć straszna – nie jest tak nierealna, jakby się mogło wydawać.
                A gdzieś obok, nie wiadomo właściwie czy już po przeczytaniu, czy może jeszcze w trakcie lektury, pojawia się myśl, że może nie zawsze warto wygrywać. Że może cena, którą trzeba zapłacić, by coś osiągnąć, nie zawsze jest tego warta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz