„Chory z urojenia”, będąc ostatnim dziełem Moliera, w XVII
wieku okazał się sztuką bardzo kontrowersyjną – śmiałą satyrą dotyczącą lekarzy
i ich pacjentów. Ówczesna służba zdrowia wzięła sobie to dzieło głęboko do
serca, dzisiaj jednak nie budzi ono już tak skrajnych emocji – zwłaszcza, jeśli
odbiorca styka się z nim w wydaniu, jakie prezentuje Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni.
Nie znaczy to jednak, że sztuka nie
odnosi się również do współczesnej rzeczywistości. Można by rzec, wręcz
przeciwnie.
Tomasz
Man, reżyser - specjalista od lekkich komedii, tym razem zdecydował się wziąć
na warsztat „Chorego z urojenia” i, trzeba przyznać, spisał się całkiem dobrze.
Główną rolę powierzył Bogdanowi Smagackiemu – Argan w jego wykonaniu okazuje
się być wiecznie zaniepokojonym o własne zdrowie paranoikiem, który postanawia
wydać swoja córkę Anielę (Agata Moszumańska) za mąż za partię bardziej odpowiadającą
jemu niż jej. W końcu, lekarz w rodzinie zawsze się przyda – szczególnie, jeśli
tym lekarzem jest Tomasz Biegunka (Szymon Sędrowski), syn doktora zajmującego się
Arganem (Dariusz Szymaniak). Aniela, zakochana w kimś zupełnie innego pokroju,
radzi się energicznej pokojówki , Antosi – w tej roli wspaniała Monika Babicka.
Wspólnie postanawiają, że muszą działać.
Jasno
określone charaktery postaci w „Chorym z urojenia” nie są niczym niezwykłym,
miały bowiem ukazywać typiczność charakterów ludzkich. Aspektami zaskakującym są natomiast scenografia i
kostiumy – również wyraźne, niemal oszczędne, ale wpasowujące się we
współczesny wydźwięk sztuki. Ubrania aktorów są jaskrawe i proste – każdej
postaci zostaje przypisany jej własny kolor, a także jakiś mały, wyróżniający ją
przedmiot: w przypadku pokojówki jest to nieodłączny papieros, u przewrotnej żony
Argana – czerwone szpilki. Scenografia natomiast składa się wyłącznie z białych
ścian i kolorowych parawanów – jedynym łącznikiem z oryginalną,
siedemnastowieczną rzeczywistością jest kryształowy żyrandol, znikający czasem
ze sceny na rzecz barwnych świateł.
Kolejnym
aspektem jest uwspółcześnienie sztuki, które, o dziwo, wcale nie przeszkadza
odbiorcom w odczytaniu jej ponadczasowego przesłania. Pewne cechy postaci
zostały nieco uwypuklone, jest to jednak zabieg, który tylko ułatwia widzom
docenienie wartości spektaklu. Szczególnie postać pokojówki przedstawiona
zostaje w niebanalny sposób – Antosia jest inteligentna, dowcipna, wygadana,
ale przede wszystkim troskliwa i pomocna. Wybiega ze sceny z
papierosem w ustach, by zaraz powrócić na nią w białym kitlu i z rosyjskim
akcentem, udając zagranicznego doktora. Monika Babicka sprawdziła się w tej
roli doskonale, łącząc w swojej postaci cechy
dobrego ducha domu i jego najbardziej roztrzepanego mieszkańca. Sam spektakl
jednak, pomimo iż przezabawny, może również wiele odbiorcom przekazać – to, że
nie należy wierzyć każdemu i we wszystko; że czasem warto posłuchać innych albo
zwyczajnie docenić to, co się posiada i nie wymyślać problemów, które nie
istnieją.
„Chory
z urojenia” jest fantastycznym spektaklem, który – mimo iż siedemnastowieczny –
bawi widzów również dzisiaj, pozwalając spojrzeć na niektóre sytuacje z dystansu.
Świetnie dobrana obsada i niebanalne kostiumy tylko dopełniają całości, pomagając widzom cieszyć się wrażeniami. A tych na pewno nie zabraknie, bo komizm, w
przeciwieństwie do chorób, nie jest wcale w ów sztuce urojony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz