piątek, 4 października 2013

"Dziennik Bridget Jones" - Helen Fielding

                Szczerość jest ważną rzeczą w życiu. Czasem ciężko się na nią zdobyć, a czasem to tylko formalność - postanowiłam więc wmówić sobie, że jeśli chodzi o mnie, mamy do czynienia z tym drugim i napisać to, co właśnie czytacie. Doszłam bowiem do wniosku, że – bądźmy szczerzy – po całym zaprezentowanym tu wcześniej, lekko zbyt filozoficznym bełkocie, przyszedł czas na odmianę. A kto zaprzeczy, że historia panny Jones nadaje się idealnie?
                Bridget mieszka w Londynie, pracuje w wydawnictwie i używa pisania dziennika jako sposobu na choćby względne uporządkowanie swojego życia. Nie potrafi rzucić palenia, nie udaje jej się schudnąć i nie dotrzymuje złożonych sobie samej noworocznych przyrzeczeń. Czuje, że powinna osiągnąć przynajmniej jeden z wyznaczonych sobie celów – na przykład zacząć lepiej wykorzystywać swój czas, nie marnując go na upijanie się w barach razem z przyjaciółmi. Zamiast tego jednak Bridget wdaje się w romans ze swoim szefem, nadal przerasta ją sztuka programowania magnetowidu i wciąż żywi nieznaczne uprzedzenie względem Marka Darcy’ego.
                Cóż, życie, jak to mówią.
                Tajemnica sukcesu tej powieści może w pewnym stopniu tajemnicą pozostanie, trzeba jednak przyznać, że da się zrozumieć zachwyt, jaki czasem towarzyszy tej książce. Bo tak naprawdę, można by zapytać, co jest tu takiego niezwykłego? Dlaczego ta historia doczekała się ekranizacji i zaskarbiła sobie uznanie tylu fanów? Co kryje się w trzewiach tego utworu, a co tak trudno jest dostrzec?
                Otóż, może niektórych zaskoczę, ale moim zdaniem odpowiedź brzmi: nic.
 I paradoksalnie właśnie to jest takie ciekawe.
                Bridget to postać nad wyraz realna : bez faceta, chociaż próbuje go znaleźć; pracująca, a jednocześnie niesłychanie roztrzepana. W sierpniu daje się wciągnąć w rozmowę o prezentach gwiazdkowych, zwraca uwagę na czyjeś skarpetki i czasem kompletnie nie rozumie aluzji. To prawda, że trzeba się do jej charakteru odnieść z pewną dozą dystansu, bo, bądź co bądź, jest on przerysowany. To jednak żaden problem – nie każdą lekturę należy traktować poważnie.
                Nie sądzę, by „Dziennik Bridget Jones” był książką dla każdego; nie jestem też pewna, czy każdy czytelnik jest w stanie potraktować tę książkę nie do końca serio tak, by wciąż mu się ona podobała. Wiem jednak, że bardzo dobrze się bawiłam – zarówno czytając samą powieść, jak i recenzując ją. Może i to odrobinę przerysowana książka, ale wciąż prosta – w końcu Bridget jest szczęśliwa taka, jaka jest naprawdę: paląca, zwariowana i kompletnie nieidealna.
                Prawda jest taka, że nie każda książka posiada jakieś niebotycznie odkrywcze wartości i głęboką puentę. Prawda jest też taka, że również utwór pozornie bez przesłania może czytelnika czegoś nauczyć.
                Jedną z tych rzeczy jest na przykład sposób, w jaki nie rzuca się palenia, albo kilka innych, często ważniejszych spraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz