Szczerość jest ważną rzeczą w życiu. Czasem ciężko się na
nią zdobyć, a czasem to tylko formalność - postanowiłam więc wmówić sobie, że jeśli
chodzi o mnie, mamy do czynienia z tym drugim i napisać to, co właśnie
czytacie. Doszłam bowiem do wniosku, że – bądźmy szczerzy – po całym zaprezentowanym tu wcześniej, lekko zbyt
filozoficznym bełkocie, przyszedł czas na odmianę. A kto zaprzeczy, że historia
panny Jones nadaje się idealnie?
Bridget
mieszka w Londynie, pracuje w wydawnictwie i używa pisania dziennika jako
sposobu na choćby względne uporządkowanie swojego życia. Nie potrafi rzucić
palenia, nie udaje jej się schudnąć i nie dotrzymuje złożonych sobie samej
noworocznych przyrzeczeń. Czuje, że powinna osiągnąć przynajmniej jeden z
wyznaczonych sobie celów – na przykład zacząć lepiej wykorzystywać swój czas,
nie marnując go na upijanie się w barach razem z przyjaciółmi. Zamiast tego
jednak Bridget wdaje się w romans ze swoim szefem, nadal przerasta ją sztuka
programowania magnetowidu i wciąż żywi nieznaczne uprzedzenie względem Marka
Darcy’ego.
Cóż,
życie, jak to mówią.
Tajemnica
sukcesu tej powieści może w pewnym stopniu tajemnicą pozostanie, trzeba jednak
przyznać, że da się zrozumieć zachwyt, jaki czasem towarzyszy tej książce. Bo
tak naprawdę, można by zapytać, co jest tu takiego niezwykłego? Dlaczego ta
historia doczekała się ekranizacji i zaskarbiła sobie uznanie tylu fanów? Co
kryje się w trzewiach tego utworu, a co tak trudno jest dostrzec?
Otóż,
może niektórych zaskoczę, ale moim zdaniem odpowiedź brzmi: nic.
I paradoksalnie właśnie to jest takie ciekawe.
Bridget
to postać nad wyraz realna : bez faceta, chociaż próbuje go znaleźć; pracująca,
a jednocześnie niesłychanie roztrzepana. W sierpniu daje się wciągnąć w rozmowę
o prezentach gwiazdkowych, zwraca uwagę na czyjeś skarpetki i czasem kompletnie
nie rozumie aluzji. To prawda, że trzeba się do jej charakteru odnieść z pewną
dozą dystansu, bo, bądź co bądź, jest on przerysowany. To jednak żaden problem
– nie każdą lekturę należy traktować poważnie.
Nie
sądzę, by „Dziennik Bridget Jones” był książką dla każdego; nie jestem też
pewna, czy każdy czytelnik jest w stanie potraktować tę książkę nie do końca
serio tak, by wciąż mu się ona podobała. Wiem jednak, że bardzo dobrze się
bawiłam – zarówno czytając samą powieść, jak i recenzując ją. Może i to
odrobinę przerysowana książka, ale wciąż prosta – w końcu Bridget jest
szczęśliwa taka, jaka jest naprawdę: paląca, zwariowana i kompletnie
nieidealna.
Prawda
jest taka, że nie każda książka posiada jakieś niebotycznie odkrywcze wartości
i głęboką puentę. Prawda jest też taka, że również utwór pozornie bez
przesłania może czytelnika czegoś nauczyć.
Jedną z tych rzeczy jest na przykład sposób, w jaki nie rzuca się palenia, albo kilka innych, często ważniejszych spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz