wtorek, 21 maja 2013

"Zanim zasnę" - S.J.Watson

             Wszystko zależy od przeszłości.
                Christine nie wie, gdzie jest, ile ma lat ani jak wygląda. Budząc się, przeżywa szok. Nagle staje się określona, posiada jakąś nieznaną sobie przeszłość, poznaje człowieka będącego rzekomo jej mężem. Jeszcze kilka minut temu, zaraz po przebudzeniu, miała dwadzieścia lat i wspaniałe plany.
 Teraz ma tylko amnezję.
S.J. Watson, debiutując tak świetną powieścią, umieścił poprzeczkę naprawdę wysoko. „Zanim zasnę” teoretycznie jest thrillerem psychologicznym, lecz prawda jest taka, że nie da się jej gatunku ot tak zdefiniować.  Zagłębiając się w lekturze, wdrażamy się również w labirynty uczuć i zdarzeń dotyczących Christine – w jej powoli, z wysiłkiem przywoływane rzeczywiste wspomnienia, ale również w obrazy wymyślone i wmówione przez niektórych. W instynktowne, niemożliwe do zignorowania przeczucia. W codzienną, ranną dezorientację – nawet panikę. W przeszłość, wciąż gdzieś gubioną.
Autor buduje postaci bardzo wiarygodne – tak, że mogłyby niemal żyć obok. Wbrew pozorom to bardzo znacząca zaleta – bo jak inaczej czytelnik utożsamił się z bohaterką tracącą pamięć co dwadzieścia cztery godziny? Tak ekstremalne przypadki nie zdarzają się codziennie. A jednak nie odbiorca nie ma większych problemów, by zrozumieć postawiony przed nim problem.
Powieść kończy się, zanim zdajemy sobie z tego sprawę – czy to za sprawą zwrotów akcji, czy łatwego w odbiorze języka. Jednak, gdy już dotrze się do końca, pozostaje pewien niedosyt. Ale, bądź co bądź, otwarte zakończenie jest zaletą.
 Prawda?

środa, 8 maja 2013

"Wielki marsz" - Stephen King/Richard Bachman


Ray Garatty jest jednym ze stu mężczyzn, którzy znaleźli się w pierwszym składzie wyruszającym w Wielki Marsz. Boi się, jak każdy, ale kusi go wizja wygranej – bogactwa i popularności. Jak każdego. Zasady są proste – uczestnicy idą tak długo, aż nie zostanie tylko jeden z nich. Jeśli któryś zaprzestanie marszu albo zrobi sobie zbyt długą przerwę, dostaje czerwoną kartkę.
                Brzmi jak zwyczajna gra. Wyścig. Konkurencja.
                Stephen King roztacza przed czytelnikami wizję świata, w którym, choć pozornie wszystko wygląda normalnie, mało co zwyczajne w istocie jest. Ludzie zasiadają przed telewizorami albo gromadzą się w pobliżu trasy, by zobaczyć uczestników –  przecież to najlepsza rozrywka w kraju. Nieważne, że ubóstwiany Marsz to zwyczajna rzeź, z ta niewielką różnicą, że ofiary zgłaszają się same.
Mamy więc okazję poznać mnóstwo osób, - przy czym każda okazuje się wiarygodniejsza od poprzedniej – które wierzą, że to właśnie na nich czeka zwycięstwo. Jednocześnie jednak, wczuwając się w Garatty’ego, obserwujemy, jak wygląda upadek ludzkości na najprostszej płaszczyźnie. Widzimy, jak krok po kroku – dosłownie i w przenośni – kolejni ludzie padają jak muchy, aż setka zamienia się w osiemdziesiąt, pięćdziesiąt czy trzydzieści, a liczba żywych uczestników topnieje w zastraszającym tempie. A przerażające jest nie tyle to, w jaki sposób ci ludzie umierają , ale przedmiotowość – potraktowanie życia jak kurzu, którego można pozbyć się jednym gestem.
                Od powieści nie można się wprost oderwać, bo, choć przecież istnieje wiele innych utworów o podobnej tematyce, „Wielki marsz” ma w sobie coś wręcz nienazwanego. Jakąś niewiarygodnie spokojną i niepokojącą zwykłość, przypominającą nieustannie, że wizja snuta przez autora – choć straszna – nie jest tak nierealna, jakby się mogło wydawać.
                A gdzieś obok, nie wiadomo właściwie czy już po przeczytaniu, czy może jeszcze w trakcie lektury, pojawia się myśl, że może nie zawsze warto wygrywać. Że może cena, którą trzeba zapłacić, by coś osiągnąć, nie zawsze jest tego warta.

niedziela, 5 maja 2013

"Ostatni dobry człowiek" A. J. Kaziński


    "Bóg powiedział Mojżeszowi, że na świecie zawsze będzie trzydziestu sześciu sprawiedliwych. To oni będą nas wszystkich chronić. Bez nich ludzkość zginęłaby.
Oni jednak nie wiedzą, że zostali wybrani."
     "Ostatni dobry człowiek" to pierwsza powieść tego duńskiego autora. Miała swoją premierę w Polsce już z plakietką skandynawskiego bestsellera. Jest to trzymający w napięciu thriller filozoficzny próbujący odpowiedzieć na pytanie "Kto to jest dobry człowiek?". Ta lektura nie jest ani ciężka, ani pisana trudnym językiem ludzi, którzy znają się na literaturze czy filozofii. Książka choć prosta w rozumieniu i z zapierającą dech akcją nie jest płytka. Trzeba przyznać, że "dobry" to dość ogólne pojęcie. Wniosek, który wysuwa się na końcu, to zdanie autora i pewnie wielu ludzi, którzy tę książkę przeczytali. Musimy jednak pamiętać, że to filozofia, a tam nic nie jest jednoznaczne, logiczne, ani uzasadnione. Wszystko zależy od odczuć, znaczeń i interpretacji. Oto powieść, która udowadnia jak trudno sprawiedliwie ocenić czyjąś wartość.
   Mam nadzieję, że was zainteresowałam, bo książka jest warta uwagi.
                                                                                                         Kinga